piątek, 21 września 2012

Warto pójść na "Teda"

fot. youtube
W piątkowy wieczór, kilka słów na gorąco na temat filmu, który niespodziewanie mnie zadziwił. Wydawać by się mogło, że 21 września jak już do kina, to tylko na "Jesteś Bogiem". Nic z tych rzeczy. Ja wybrałem "Teda" i nie żałuję.

Główna sala, zero wolnych miejsc, tłum małolatów. Dzisiaj premiera biografii Paktofoniki, która jednak jakoś specjalnie mnie nie elektryzuje. Nawet kawał dobrego PR'u w programie Kuby Wojewódzkiego nie zdołał mnie przekonać. Faktem jest, że w czasach gimnazjum niemal wszyscy Paktofoniki słuchali. Mnie również się zdarzyło. Od dechy do dechy. Jednak hip-hop, to zdecydowanie nie moja bajka. Przykro mi, nie wiem, kim był "Magik". Teraz nie będę doczytywał.



Nie wiedziałem również, czego spodziewać się po "Tedzie", bo na dobrą sprawę, wcześniej obejrzałem tylko trailer. Po seansie byłem w szoku. Pod przykrywką opowieści o gadającym pluszowym misiu, twórcy "Family Guy'a" udało się przekazać o wiele więcej. "Ted" to historia o miłości, przyjaźni, samotności, dorastaniu i sztuce kompromisu. Do tego pokazana w sposób inteligentny i błyskotliwy. W filmie próżno doszukiwać się słabszych fragmentów, no może poza zakończeniem, które na mój gust jest nieco zbyt idealne.

Co jest sercem filmu MacFarlane'a? Oczywiście humor. Chamski, bezpruderyjny humor w najlepszym wydaniu. Jeśli nie zniechęcającą cię dowcipy o kupie, bąkach, gejach i Żydach - przeżyjesz. Jeśli je lubisz - powinieneś "Teda" zobaczyć.

Na trzeźwo i niekoniecznie z bandą kumpli.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz